Po co nam muzyka? Rola muzyki w jednoczeniu Ludu Bożego

„Muzyka jest sztuką, której tworzywem są percypowane przez ludzi dźwięki wytwarzane przez nich głosem i/lub za pomocą instrumentów muzycznych” – ta definicja, zaczerpnięta z Wielkiej encyklopedii powszechnej PWM, stała się dla mnie inspiracją, do podjęcia próby analizy kwestii wskazanej w tytule niniejszego artykułu. Zwraca ona bowiem uwagę na rzeczy istotne, porządkuje chaos myśli, któremu można by ulec, opisując zagadnienie, z którym bądź co bądź spotykamy się niemalże na co dzień. Muzyka wylewa się bowiem z radia, smartfonów, dociera do nas z głośników na stacjach kolejowych i przystankach metra. Jesteśmy w dużej mierze jej konsumentami, nie zastanawiając się, czym ona naprawdę jest i w jaki sposób na nas oddziałuje.

Źródłem muzyki są emocje. Wystarczy tylko posłuchać dyskusji na Autostradzie Słońca między włoskim policjantem i jego rodakiem kierowcą. Nie ma tutaj mowy o spokojnej wymianie zdań; słowa wypowiadane są na różnych wysokościach dźwięku, układają się w pasaże. Przypomina mi się moja pierwsza wizyta w Akademii Muzycznej w Krakowie, gdy jedna z moich późniejszych koleżanek śmiała się w sposób jednoznacznie kojarzący się z melodią wyjętą „żywcem” z arii Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu W. A. Mozarta. Emocje można wyrażać również grą na instrumentach. Mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe jeden z moich współbraci, gdy wspomnę, z jaką pasją wyżywa się na fortepianie, dając upust swoim odczuciom. Słuchając skrzypiec w rękach mistrza, często ulegamy pokusie domysłów, o czym w danej chwili gra albo co swoją grą chce wyrazić. Pole interpretacji zawęża się, gdy muzyka jest połączona ze słowem bądź, gdy mu towarzyszy. Samo słowo zaś w połączeniu z muzyką ulega wzmocnieniu, wzbogaceniu o stany niewyrażalne werbalnie.

Jesteśmy konsumentami muzyki – to piętno naszej epoki. Wygląda na to, że wynalezienie urządzeń zapisujących dźwięki zadało cios praktyce wspólnego muzykowania. Gdzie te czasy, kiedy podczas wieczerzy wigilijnej powszechnie śpiewało się wspólnie kolędy przy akompaniamencie popularnych instrumentów: akordeonu, gitary, skrzypiec? W każdej rodzinie zawsze znalazł się ktoś, kto potrafił grać. Wielu było bardzo sprawnych w tej materii – ćwiczyli pilnie, choć nie brakowało im innych obowiązków. Również i dzisiaj zdarzają się takie rodziny. Często wspominam moją znajomą, która po całodziennej pracy w domu i w gospodarstwie rolnym wieczorem chwytała skrzypce i jechała do domu parafialnego na próbę orkiestry przed odpustem. Każdy z jej wnuków na czymś grał; między innymi dlatego spotkania rodzinne były wydarzeniami wyczekiwanymi z radością.

Jesteśmy konsumentami muzyki – warto jednak uważać na to, czym się karmimy. Nie zawsze najlepszym kryterium jest własne upodobanie. Należy bowiem mieć świadomość, z czego ono się zrodziło. Można np. paść ofiarą świadomej polityki nadawców utworów muzycznych, którzy „produkują” przeboje, często je emitując. Wybitny dyrygent brytyjski Nicolaus Harnoncourt pisze w swojej książce Muzyka mową dźwięków, że człowiek chętnie słucha tego, co już zna. Trudno się nie zgodzić z takim twierdzeniem, widząc wypełnione po brzegi sale, na których prezentuje się muzykę mającą trwałe miejsce w ludzkiej wyobraźni, jak np. Requiem Mozarta. Brakuje natomiast ciekawości w poznawaniu nieznanych, nowych światów muzycznych, dotyczy to również muzyki popularnej. Kolejny z moich współbraci, pracujący wśród młodzieży i dzieci, zwrócił kiedyś uwagę na to, że młodzi ludzie obecnie nie kupują płyt. Często słuchają jednego tylko przeboju, ściągniętego za pomocą aplikacji streamingowej na swój telefon komórkowy. Nie interesują się całą twórczością danego zespołu muzycznego, być może nawet nie śledzą słów piosenek. Mam wrażenie, że poddają się prostemu zabiegowi tzw. twórców przebojów, którzy wiedzą, jaki haczyk zastosować, żeby pozyskać słuchaczy. Świat muzyki jest przebogaty, a i dostęp do niego coraz łatwiejszy. Warto czerpać z niego pełnymi garściami, a nie tylko jednym palcem…

W obecnym czasie pandemii prawdziwą troską napawa los koncertów muzycznych, najlepiej jest bowiem obcować z muzyką tworzoną w czasie rzeczywistym. W takich właśnie okolicznościach istnieje przedziwna współpraca między muzykiem wykonawcą i, nie bójmy się tego słowa, muzykiem odbiorcą dzieła. Odpowiednio wyedukowana, wrażliwa i oczywiście życzliwa publiczność może przyczynić się do powstania jedynego w swoim rodzaju wykonania dzieła – działa bowiem inspirująco, stwarza niepowtarzalną atmosferę. Do tego dochodzi jeszcze miejsce, w którym wykonuje się utwór. To nie tylko sale koncertowe, ale również pomieszczenia sakralne, a nawet lokacje w plenerze, które otrzymują nową jakość, ożywają. W sercach ludzi budzi się pozytywne uczucie: radość obcowania z harmonią.

Wspomniałem, że muzyka wypływa z emocji, a nawet do pewnego stopnia jest ich wyrazem. Dobrze wiemy, że emocje bywają rozmaite. Istnieją nie tylko radość, szczęście czy euforia, ale również smutek, melancholia i rozpacz; ostatnimi czasy spotykamy się poza tym z agresją, wściekłością, nieraz buntem. Te i wiele innych uczuć należą do naszego świata i są wyrażane również za pomocą muzyki. Szczęśliwi są ci wszyscy, którzy potrafią wyrazić swoje emocje, szczególnie ci, którzy umieją wyrazić je twórczo. Może dać do myślenia fakt, że dzieci pozbawione zmysłu wzroku dużo lepiej się rozwijają, aniżeli te pozbawione słuchu – są one bowiem w stanie wyrazić swoje przeżycia, dać im upust. Muzyka bardzo w tym pomaga, ponieważ prezentuje rozmaite stany wewnętrzne. Jej wartość jest tym większa, im lepiej potrafi to zrobić; w moim zaś przekonaniu jest tym wartościowsza, im więcej pozytywnych, twórczych strun jest w stanie poruszyć w człowieku.

Muzyka odgrywa istotną rolę także w życiu wiernych. Papież Franciszek podczas audiencji generalnej 12 czerwca 2013 roku skrótowo przybliżył tę myśl. Po pierwsze, zwrócił uwagę, że wszyscy ludzie są wezwani do udziału w Ludzie Bożym, niemniej jednak jego członkami stają się ci, którzy narodzą się na nowo z wody i Ducha Świętego – przyjmą wiarę w Chrystusa i chrzest święty; wymagana jest więc czynna odpowiedź człowieka na dar Boży. Zadając zatem pytanie, jaką rolę odgrywa muzyka w jednoczeniu Jezusowej owczarni, powinniśmy się skupić na Kościele jako wspólnocie wierzących. Szczytem działalności Kościoła jest święta liturgia, obejmująca Eucharystię, Liturgię Godzin i sakramenty. Wiemy dobrze z własnego doświadczenia, że towarzyszy jej muzyka; warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że jest ona konstytutywnym, a więc niezbywalnym elementem uroczystej celebracji. Ze szczególną mocą jest to podkreślane w dokumentach Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Myślę, że i dla nas jest to zrozumiałe, zważywszy na rolę, jaką w ludzkim życiu odgrywają emocje. Niepodobna, żeby człowiek wiązał tylko część swojej osobowości z wyznawaną wiarą. Wzorem dla każdego chrześcijanina jest bowiem Jezus Chrystus, który oddał się Ojcu całkowicie dla naszego zbawienia. Musi się oczywiście przy tej okazji zrodzić pytanie: jaka to miałaby być muzyka, która wyrażałaby emocje chrześcijanina? Już papież św. Pius X w motu proprio Inter pastoralis officii solicitudines z 1903 roku stwierdził, że winna się ona cechować świętością i doskonałością formy. Ten wymóg formalny zderza się z naszym wyobrażeniem o muzyce w ogóle, słabą edukacją w tym zakresie, z nieumiejętnością wyrażania uczuć w śpiewie czy grze na instrumencie oraz z „konsumpcjonizmem muzycznym”. Pandemiczne obostrzenia w życiu społecznym obnażyły również słabe przywiązanie wiernych do liturgii. Coraz więcej członków Kościoła dochodzi do wniosku, że może się bez niej obyć. Inaczej sprawa ma się z tymi, którzy mają doświadczenie liturgii pięknej, dobrze przygotowanej – również pod względem muzycznym. Ileż poczucia mocy wspólnoty daje np. wspólny śpiew hymnu Ciebie Boga wysławiamy! W czasach ucisku komunistycznego ze łzami śpiewaliśmy Boże, coś Polskę, czując potężne oparcie w umiejętnej, pełnej ekspresji grze na organach. Ileż wzruszeń przynoszą słowa przeistoczenia śpiewane solo przez kapłana czy doksologii przez gromki chór celebransów! Gdy zaś na uwielbienie zabrzmi słodka polifonia mistrza Palestriny, łatwiej jest zatopić się w Bogu, który przyszedł na ziemię, by dać się nam jako pokarm. Takie okoliczności pozwalają rzeczywiście poczuć się wspólnotą i zatęsknić za nią zarazem. Do takiego Kościoła chce się wracać i nikomu, kto tego doświadczył, nie trzeba tłumaczyć, że transmisja telewizyjna, internetowa czy radiowa to tylko namiastka.

Liturgia w sensie ścisłym nie wyczerpuje oczywiście aktywności członków Kościoła. „Gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię, tam jestem wśród nich”, czytamy w Ewangelii wg św. Mateusza. Tę obecność dostrzega się namacalnie, gdy mówi się z miłością o Bogu wśród bliskich sobie osób. Ta miłość przynosi radość, którą najlepiej wyśpiewać, wygrać. Po każdym Bożym Narodzeniu można usłyszeć lub przeczytać świadectwa rodzin, które spędziły cały wieczór na wspólnym kolędowaniu. Spotkaniom modlitewnym młodzieży często towarzyszy popularna muzyka religijna i piosenki śpiewane przy akompaniamencie gitary. Można wśród nich odnaleźć prawdziwe perełki, które zachwycają prostotą i wysokim poziomem muzycznym. Ich forma rzeczywiście ma swoje źródło w muzyce popularnej, ale natchnienie, w którym powstają oraz oddanie Bogu nadają im charakter sakralny. Nad doskonałością formy trzeba pracować, ale przede wszystkim śpiewać i grać, bo właśnie praktyka czyni mistrzem. Ogromną rolę w tworzeniu dobrych wzorców takiej muzyki odgrywają sacrosongi (festiwale muzyki sakralnej – przyp. red.), na których różne zespoły rywalizują ze sobą i zdobywają nagrody, by w dalszej kolejności prowadzić warsztaty muzyki religijnej. Szczególnie wartościowe piosenki mogą się stać również narzędziem, które można wykorzystywać w katechezie, pozwalają one bowiem lepiej sobie przyswajać usłyszane treści.

Kościół namawia do gromadzenia się na koncertach muzyki religijnej. Jeżeli są na nich grane utwory dawnych mistrzów, które niegdyś były wykorzystywane w liturgii, koncerty te mogą się odbywać w świątyniach i takie wydarzenia rzeczywiście mają miejsce. Przy takiej muzyce wierni nie tylko jednoczą się we wspólnym przeżywaniu dzieła, ale otrzymują często również solidną porcję wiedzy religijnej – wystarczy tylko poprzedzić wydarzenie stosownym komentarzem i ująć je w ramy kapłańskiego błogosławieństwa.

W wielu miejscach odbywają się również koncerty plenerowe, gdzie mogą się dzielić swoją wiarą również ci muzycy, którzy zajmują się muzyką świecką, a wyszli czasem ze środowisk przepełnionych wrogością wobec Kościoła. W pewnych okolicznościach okazuje się bowiem, że ich świadectwo trafia do ludzi znajdujących się daleko od Boga, może się zatem stać formą preewangelizacji. Człowiek, który mówi bądź śpiewa o swojej bezradności, złości, niezgodzie na rzeczywistość, wcale nie musi być daleko od Chrystusa. Jego emocje w gruncie rzeczy towarzyszą w jakimś stopniu nam wszystkim, bez względu na to, na jakim etapie rozwoju duchowego się znajdujemy.

Papież Franciszek naucza, że misją Ludu Bożego „(…) jest bycie znakiem miłości Boga, (…) niesienie w świat Bożej nadziei i zbawienia”. Muzyka może stać się doskonałym nośnikiem takiego przesłania pod warunkiem, że wybrzmiewa z serca oddanego Bogu i jest stale udoskonalana. Ważne jest również to, by wybrzmiewała we właściwym miejscu. Uważam, że Kościół potrzebuje pieśni, by się przy niej jednoczyć jak przy sztandarze, by poczuć się wspólnotą.

o. Tomasz Jarosz CSsR